środa, 14 marca 2012

Nieprzytomna z bólu.

Bez zmian. Wszystko bez zmian. Chowam się w poduszkę. Ból mnie przenika, wszystko jest nieważne. Chcę już piątek. Chcę przegiąć totalnie, zatracić się, zniknąć.. Tak mało śpię. Czuwam..Boję się nocy. Każda jest tak samo smutna i beznadziejna. Już znam mój widok z okna na pamięć, światełko po światełku. Papieros za papierosem. Z dymem wypuszczam rozsądek. Codziennie wieczorem uświadamiam sobie, że nic się nie zmienia. Wciąż jest tak ciężko. Nie mam siły dźwigać tego wszystkiego. Bezsens za dużo waży. Brak nadziei i wiary mnie tylko dobija. Planowanie w moim przypadku nie ma racji bytu. Nic nigdy nie jest po mojej myśli. Zawsze coś jest nie tak jak bym chciała. Czasami nawet specjalnie myślę, że czegoś nie chcę nawet jeśli bardzo tego chcę, bo to czego nie chcę sprawdza się częściej.. To jest chore. Zgubiłam się. Zatrzymałam się w złym miejscu. Nie ma tu dobra, nie ma tu słońca. Tu noc jest częścią dnia. Nikogo nie ma. Tylko ja, sama wśród tak bolesnej ciszy. Kręcę się w koło. Nie wiem jak stąd wyjść. Wszędzie gdzie nie pójdę - ciemność. Boję się. Boję się, że już nigdy nie odnajdę drogi z powrotem. Wszyscy już poszli, zauważyli moje zniknięcie zbyt późno. Nie wiedzą gdzie jestem, nie wiedzą jak mnie znaleźć, jak mi pomóc. Wszędzie tylko głucha cisza. Kładę się i płaczę. Nie ruszę się stąd sama. Nie dam rady. Nie potrafię dalej żyć. Moja motywacja jest wręcz ujemna. Biorę głęboki uśmiercający oddech miłości nad którą tyle pracowałyśmy. Nie pogodzę się z tym do końca życia. Z sercem nie ma dyskusji. Odpływam..

wtorek, 13 marca 2012

Zbyt słaba.

Mam dość. Szczególnie moich wahań nastrojów.. Muszę odebrać wyniki na tarczycę, może coś się wyjaśni. Dzisiaj zrozumiałam, że odbierałam źle postawę niektórych ludzi. Jest zupełnie odwrotnie niż myślałam. Nie zlewali mnie, nie myśleli źle o mojej postawie, zachowaniu..o mnie. Nie wiedzieli jak się zachować, co mają zrobić, jak zareagować. Nawet się martwią.. heh. Niektórzy nie wiedzieli nawet jak zacząć rozmowę. To zmieniło moje postrzeganie. Miłe, lecz smutne zaskoczenie. Tęsknie za tym jak było. Tęsknie potwornie za tym co było. Wszystko jest tak potwornie smutne, kurwa.. Dzisiaj u psychologa myślałam, że wybuchnę. Miałam ochotę wybiec stamtąd gdzieś, byle gdzie, pod samochód najlepiej. Tak jak zawsze płaczę to dziś się aż "zanosiłam". Przez głupie dwa słowa.. "Jestem z nią..yy byłam z nią." - to mnie zniszczyło. Tak jak wieczory najbardziej sprzyjają dołom, to mi sprzyja wszystko cały czas już. Nie wiem ile już łez wylałam..W takich chwilach przeraża mnie to jak bardzo jestem zepsuta. Coś we mnie pękło, dopiero zauważam, że to takie głębokie. Przeraża mnie to jak bardzo dziś boli mnie życie. Nigdy nie pomyślałabym, że może się ze mnie stać coś takiego. Nigdy. Chwilami ból egzystencji jest tak silny, że wariuje fizycznie.. Nie potrafię sobie ze sobą poradzić. Nie wiem co się dzieje, to mnie przerasta. Już dawno przerosło. Potrafię przeżyć dzień z uśmiechem na ustach i chwilami nawet szczerym, jednak potem "zjazd" jest sto razy gorszy..Sto razy bardziej boli, dłużej boli, mocniej boli.. Nikt nie potrafi ukoić mojego bólu. Już nigdy nie będę taka jak kiedyś. Chciałabym znów móc normalnie cieszyć się życiem. W najgorszych snach mi się nie śniło, że mogę żyć w takim koszmarze. Nikt mi nie pomoże. Nic mi nie zostało. Jestem egoistką, myślę tylko o sobie, a ja to ona..Nie umiem się od tego odciąć. Nie umiem. Ona jest we mnie, ja jestem w niej. Na zawsze. Obojętnie ile jeszcze krzywdy mi wyrządzi niestety kurwa zawsze będę ją kochać. Dlaczego? Ja już nie chcę. Już nie mam siły. Ubrałam dziś jej sweter..teraz w niego płaczę. Najbardziej boli czytanie listów. Wtedy nie potrafię opanować histerii. Nigdy już nie uwierzę w słowa. Jestem jedną wielką pustką. Nie mam w sobie już niczego dobrego. Ból mnie przenika. Wciąż spadam. Jestem tak blisko..

niedziela, 11 marca 2012

Nic nie ma.

Codziennie uczę się, że nie ma uczuć. Jest tylko hajs i seks. Wszystko jest takie brudne, szare. Czasami tak ciężko dostrzec piękno zwykłych chwil. Dzisiejszy dzień ogarnął bezsens i beznadzieja. Użalam się nad sobą jak egoistka. Coraz częściej po prostu nie chce mi się mówić. Czasami, gdy milczę czuję jakbym widziała wszystko z boku, jakby mnie nie było, aż nagle ktoś powie coś do mnie i zainteresowanie na ułamek sekundy przechodzi na mnie po czym znowu znikam. Teraz więcej słucham. Zauważam to czego wcześniej nie widziałam. Każdy kolejny dzień jest coraz dłuższy. Jednak mijają one w mgnieniu oka. Paradoks, który chyba tylko ja rozumiem. Wczorajszy dzień nie różnił się niczym od dzisiejszego. Tak samo będzie z jutrem. Wszystko jest tak przewidywalne.. Czas jest życia złodziejem.  Wpadłam w wir monotonni, którą chwilami urozmaicam sobie złem w różnej, ale zawsze niszczącej postaci. Ludzie żyją od weekendu do weekendu, a ja z dnia na dzień. Niektórzy patrzą z boku na mnie i myślą, że jak byłam 2 razy na imprezie to już wszystko jest okej. Ha ha ha.. To jest dopiero dobitnie najprostsze i naiwne rozumowanie. Nikt nie pomyślał, że idę się zwyczajnie zaćpać, zachlać i zniszczyć by rano prawie nic nie pamiętać, czuć się jak gówno i móc przespać dwadzieścia godzin. Brakuje mi bliskości, dotyku, czułości, troski, zapachu, obecności, oddechu..to wszystko było dla mnie. Teraz to wszystko może mieć pierwsza lepsza..Ile jeszcze mam wycierpieć by zabić wszystko w sercu? W sumie to już tylko mechanizm pompujący krew, nic więcej. Wciąż mam samobójcze myśli, mam już tego dość. Chcę wszystko rzucić nagle choć nie mam nic. Chcę zatracić się choć czuję, że robię to cały czas. Jeden wielki bałagan - to ja. Sprzątanie "z wierzchu" już nie wystarcza, trzeba wprowadzić się od nowa i wszystko uporządkować. Tylko jak pomyśle ile razy już zaczynałam milion spraw od nowa to z góry wiem, że finał będzie jak każdy inny. Nie mam skąd zaczerpnąć świeżego powietrza. Duszę się w swojej bezsilności. Potrzebuje siły. Bardzo dużo. Moja psychika jest totalnie zniszczona. Chciałabym znów normalnie żyć, normalnie być. Zepsuł się we mnie człowiek. Człowiek, którego znam i tęsknie za tamtą mną.. Niedoświadczoną, naiwną optymistką, której zawsze jakoś wszystko się układało.. Teraz nawet nie ma się co układać. Nic nie ma. 

.

Bez serca. To ja, sama samotna. Zraniła mnie miłość mojego życia. Widziałam piekło, czułam je. Gdy patrze w lustro widzę cień, wrak, bezużyteczny, pusty. Nie wiem ile to już trwa. Każdy dzień jest taki sam, żadnych niespodzianek. Ból. Codziennie ten sam. Rozpacz hamowana narkotykami. Gdy tylko mogę jakoś się zniszczyć - robię to, w każdy sposób. Żal. Ogromny. Nigdy nie pomyślałam, że drugi człowiek może tak zawładnąć czyimś światem. To strasznie niebezpieczne. Oddałam drugiej osobie całą siebie. Serce, dusze, umysł. Uzależniłam się. Jak ćpun od heroiny, jak alkoholik od wódki...albo nawet gorzej. Kochałam każdą najmniejszą komórką mojego ciała jednocześnie odpychając świadomość, że to toksyczna miłość przynosząca   głównie zniszczenie. Może to brzmi jak każda inna historia o złamanym sercu, ale w moim życiu to rozstanie przyniosło ogromne spustoszenie. W wielu płaszczyznach. Odpuściłam wszystko. Nic już nie ma znaczenia przecież. Jeśli tak kończy się miłość to chyba Bóg ze mnie kpi. Moja psychika została totalnie zniszczona. Już nie potrafię się szczerze cieszyć. Ja nie żyję, ja istnieje. Sensem mojego życia jest mama, dla niej jeszcze tu jestem. Stan trzeźwości jest zbyt trudny, wolę latać..obojętnie już na czym. Potrafię się śmiać ze znajomymi, a potem wrócić do domu z chęcią na skok z okna. Śmiech to nie to samo co uśmiech. Codziennie przechodzę ze skrajności w skrajność. Udaję, że się trzymam. Ludzie są naiwni, wystarczy założyć maskę, fałszywy uśmiech i uwierzą, że dajesz sobie radę i jest coraz lepiej. Ja wciąż czuję, że spadam. Nienawidzę ludzi. Jeszcze rok temu nie uwierzyłabym, że potrafią być tak podli. Teraz też nie mieści mi się to w głowie. Słowa nie mają znaczenia. Powiedzieć można wszystko. Słowa są tak potwornie puste. Nie wierzę już w nie. W żadne z nich.